Cześć, dzisiaj zaczynamy coś nowego! :) Razem z Andrzejem  z bloga JestKultura.pl zabieramy Was w muzyczną podróż! Wspólnie mamy zamiar dzielić się z Wami naszymi rozmowami na temat muzyki – przemyśleniami na temat piosenek, dźwięków, artystów i wszystkiego co nam się zapętla.

Na początek wybraliśmy płytę, na którą razem bardzo czekaliśmy – najnowszy krążek Damiena Rice. Rozsiądźcie się wygodnie, włączcie My Favourite Faded Fantasy i czytajcie, co my mamy na jej temat do powiedzenia. Będziemy przeszczęśliwi jeśli dołączycie do naszej konwersacji zostawiając swoje wrażenia do piosenek w komentarzach!

To jak… Zaczynamy? ;)

 

Damien Rice
MY FAVOURITED FADED FANTASY
(2014)

 

MY FAVOURITED FADED FANTASY

Kasia:
Przyznam szczerze, że miałam delikatnie mieszane uczucia co do tego singla gdy się ukazał. Były one przytłumione wszechogarniającą radością, że nareszcie to się dzieje – Damien wydaje kolejny album. Słuchając teraz, na spokojnie tej piosenki myślę, że przestraszyłam się tego wyższego niż do tej pory wokalu i elektroniki w tle. Bałam się, że Damien dał się ponieść temu co dzieje się na rynku muzycznym i po prostu się zmienił. Byłam przekonana, że wszystko co wyda pochłonę, momentalnie się zakochując, jednak gdzieś tam, z tyłu głowy siedziała niepewność.

Po przesłuchaniu całego krążka odetchnęłam z ulgą i uważam, że lepszego startu w tą płytę nie można było wybrać. Pokazuje on, że Rice nie zaszył się na te wszystkie lata w jaskini i potrafi zaskoczyć. Jednocześnie My Favourited Faded Fantasy idealnie przechodzi w kolejny kawałek na płycie – It Takes A Lot To Know A Man, nadal nie do końca Damienowy, jak na mój gust, ale coraz bardziej zmierzający w tym kierunku.

Jako, że jest to piosenka, z którą spędziliśmy najwięcej czasu, moje myśli latają wokół tych mniej znanych. Jedyne co chcę dodać to to, że przy pierwszym odsłuchaniu cieszyłam się, że Damien nadal będzie nas zachwycał udanymi tekstami:

You could be my favourite faded fantasy
I’ve hung my happiness upon what it all could be

Plus ta końcówka: I’ve never loved.
Komentarz jest zbędny.

Andrzej:
Moim podstawowym podejściem do artystów jest nie oczekiwanie czegokolwiek konkretnego. Przejechałem się już parę razy w historii na nowych książkach, nowych albumach osób, które niesamowicie ceniłem i postanowiłem po prostu oceniać to, co dostaję bez pryzmatu wcześniejszych wrażeń. Stąd MFFF jest dla mnie utworem niesamowitym. Tzn. zawiera dokładnie te same bajery, narzędzia i przejścia, które Damien męczył już przez oba wcześniejsze albumy, ale za każdym jednym razem on te bajery, narzędzia i przejścia szlifuje do coraz bardziej nierealnego połysku. Na początku po prostu je lubił. Teraz nimi jest.

Dużo nowego, dużo pięknego. No i najważniejsze – nagła cisza w 4:55. Damien nie jest sobą, jak nagle nie zgniecie ludzi huraganem pustki.

Kasia:
Awwww! Świetnie powiedziane. Huragan pustki. Dobry tytuł na książkę albo album ;)

 

 

It Takes A Lot To Know A Man

Kasia:
Żywszy i bardziej wyraźny niż wszystkie kawałki, które do tej pory poznaliśmy. Damien jest jakby odważniejszy, bawi się linią melodyczną. Do tego jak zwykle dogłębnie przemyślany i trafiający do mnie tekst:

It takes a lot to give, to ask for help
To be yourself, to know and love what you live with
It takes a lot to breathe, to touch, to feel
The slow reveal of what another body needs

Wiesz, jestem jedną z tych osób, które lubią wybierać ulubione wersy z piosenek i wieszać je na ścianie. Albo stwierdzać, że dana piosenka jest najlepsza na świecie właśnie dzięki udanej linijce tekstu ;) Kolejne wersy pięknie się zapętlają, a gdy dochodzę do części gdzie wokal Damiena nachodzi na siebie – czuję się rozłożona na łopatki. Uwielbiam gdy artyści bawią się w ten sposób. Podwójna dawka Damiena robi swoje.

A następnie ta chwila spokoju… Zachwyciło mnie to pianino w drugiej częsci – wprowadza nas w zupełnie inny nastrój. Uspokaja i odrywa od muzyki, która zalewa codziennie nasze głośniki. Ba, odrywa nawet od tego co usłyszeliśmy kilkanaście sekund wcześniej. Odpoczywamy podczas gdy dochodzą smyczki, które sprawiają, że bujam się coraz bardziej na boki, tak że prawie zaczynam tańczyć na krześle ;). Doskonale wyważony kawałek, Panie Rice!

Andrzej:
Melodyjnie piękna sprawa. A czysto tekstowo – bardzo ciekawa. Damien co do zasady był artystą raczej pasywnym, komentującym, godzącym się z losem lub rozmawiającym z nim. Tym razem jest zaczepny.

What are you so afraid to lose?
What is it you’re thinking that will happen if you do?
What are you so afraid to lose?
What is it you carry on your bag?

Nie umiem jeszcze powiedzieć, czy próbuje z połączenia zazdrości i zawiści podrapać psychicznie osobę, która jeszcze stara się walczyć o szczęście w życiu, czy też – przeciwnie – namawia ją do bezgranicznego zaufania. Rice, my man. You got that one.

 

 

The Gratest Bastard

 
Kasia:
Jestem bardzo ciekawa co sądzisz na temat tego kawałka Andrzej… Jestem przekonana, że to dziewczyny go lepiej rozumieją,
(Pff. Seksizm.)
zwłaszcza te które mają za sobą bolesne rozstanie, gdy ktoś kogo kochały po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł. Nawet słowa: Am I the greatest bastard that you met? The only one you can’t forget? tak bardzo nakazują przypomnieć sobie o kimś kto po prostu siedzi w naszej głowie by przypomnieć się właśnie przy takiej piosence. Według mnie jest to najbardziej rozdzierająca, smutna i dająca do myślenia piosenka na całej płycie.

Some ruin and some regret it,
I never meant to let you down…

Jedyne, czego mi w nim brakuje to cudownego wokalu Lisy Hannigan gdzieś z boku. Chociaż wtedy niewątpliwie kojarzylibyśmy ten kawałek z The Blower’s Daughter czy 9 Crimes.

Andrzej:
Mi w ogóle brakuje Lisy na tym krążku. Damien umie rozgrywać swoją gitarę tak, by była absolutnym tłem, ale bez kobiecego wokalu dokomentowującego główny tekst jest jakoś tak jednostronnie.

Co do tekstu – zgadzam się. Śliczne, małe, kameralne dzieło o rzeczach, które żałujemy i które wracają do nas po siedmiu latach, gdy na chwilę zostajemy sami na imprezie i łapie nas ten chłodny, natychmiastowy bąbel społecznej alienacji wyciągający ze wspomnień tylko te chwile, w których daliśmy ciała. A potem idzie się pod lodówkę, siada na blacie i – jeśli się pali – z papierosem czeka na kogokolwiek, by podszedł i..

Help me learn how to forgive.

A potem znowu będzie to samo.

 

 

I Don’t Want To Change You

 
Kasia:
Ciary ciary ciary i melancholia od pierwszych słów:

Wherever you are
Well, know that I adore you
No matter how far
Well, I can go before you
And if ever you need someone
Well, not that you need helping
But if ever you want someone
I know that I am willing

Po raz kolejny jestem pod wrażeniem tego, jak precyzyjnie teksty Damiena trafiają w moją rzeczywistość. To chyba jest jedna z jego największych umiejętności (i ogólnie wszystkich innych, dobrych artystów) – potrafimy się utożsamić z ich tekstami. Ale o tym jak muzyka potrafi wpływać na nasze przemyślenia i decyzje można by było pewnie całe książki pisać…

I’ve never been with anyone
In the way I’ve been with you
But if love is not for fun,
Then it’s doomed,

To właśnie w tym kawałku po raz pierwszy pomyślałam Witaj z powrotem Damien! – serio, jeśli miałabym w jednym słowie opisać swój stan po jego usłyszeniu, byłoby to „wzruszenie”. Tak bardzo, jak podobają mi się trzy pierwsze single, tak to chyba ten kawałek podoba mi się z całej płyty najbardziej.

Andrzej:
U mnie też byłoby to wzruszenie :)

Bardzo kręci mnie lekko bluesowe opóźnienie wokalu względem gitary, taka pozorna niedbałość objawiająca się również m.in. przedłużanymi samogłoskami śpiewanymi już z krtani, a nie z gardła. Później znika i przechodzi w tradycyjne u Damiena harmonie ze skrzypcami i narastanie wokalizy, ale. Ale były i będę je pamiętał tak samo, jak do dzisiaj pamiętam basowe partie z Cold Water.

I Don’t Want To Change You jest w moich oczach ostatecznym dowodem na to, jak Damien cudownie dorasta muzycznie. Tekstowo może nie, są na płycie teksty bardziej mnie ruszające, ale instrumentalnie osiągnął tutaj mistrzostwo świata.

 

 

Colour Me In

 
Kasia:
Hmm.. Zacznij pierwszy. Przesłuchałam tę płytę już kilka razy i w ogóle nie pamiętam tego kawałka. Jest taki… niezwracający na siebie uwagę.. Nawet ten zwrot akcji w połowie piosenki nie jest w stanie tego zmienić. Być może jest to spowodowane faktem, że nadal jestem pod wrażeniem poprzedniej piosenki.

Andrzej:
Colour Me In
jest chyba najbardziej podobne do wszystkiego z 0, nie sądzisz? Nawet rymy oparte o pieski się pojawiają :) Nie mam aż takiej umiejętności oceniania każdego aspektu piosenek jak Ty – bardziej słucham ich niczym pełnych, kompletnych paczek z emocjami. Ta jest cicha. Smutna. Pogodna. Nie chce jej się nic zmieniać, w przeciwieństwie do poprzednich. Tutaj Damien zwyczajnie sugeruje parę rzeczy i zostawia ich przemyślenie odbiorcy. Swojej ukochanej. Nam.

Kasia:
Kolejne podejście i nic. Nie ma magii, nie ma iskierek, to nie ten moment dla mnie i dla tej piosenki. Być może kiedyś będę umiała się w niej lepiej odnaleźć…

 

The Box

 
Kasia:
Ok Andrzej – teraz będzie test. Pierwsze skojarzenie, z którymś ze wcześniejszych Jego kawałków to…?

Andrzej:
Mówisz o Elephant? :-)

Kasia:
Nope, mi kojarzy się on z… Volcano.

Andrzej:
Oja. Wygrywasz. Faktycznie!

Kasia:
Serio, momentalnie pomyślałam „czy on dodał ten kawałek ponownie?”. I to wrażenie pozostało ze mną do samego końca. Nawet tekst mogę porównać.

Volcano
What I am to you is not what you mean to me
You give me miles and miles of mountains
And I’ll ask for the sea

The Box
And I have tried but I don’t fit
Into this box you call a gift
When I could be wild and free

Ale co w tym wszystkim najlepsze – nie potrafiłabym powiedzieć, która piosenka jest według mnie lepsza! Niby takie same a nadal obie są tak bardzo różne. Hah…

Andrzej:
A wiesz, że mi to nawet imponuje? Że on nadal ma pewną gnębiącą go emocjonalnie myśl i próbuje ją „mielić” na różne sposoby? Super!

 

 

Trusty and True

 
Kasia:
Początkowo spokojny monolog Damiena sprawia wrażenie, jak gdybym słuchała My Favourite Faded Fantasy w jakimś innym życiu, ale już na pewno nie pół godziny temu! Podoba mi się to, że w pewnym momencie piosenka nabiera mocy. I nie jest to ten typ: „Bum, dodajemy wszystkie instrumenty, zaczynamy głośniej śpiewać”, tylko bardziej podkreślenie najważniejszych słów, które zaraz po tym następują:

Come, come alone
Come with fear, come with love
Come however you are
Just come, come alone

Andrzej:
Ten album generalnie pełen jest zaufania. Pierwszy był pełen opuszczania, drugi żalu. Nie wiem, z jakimi duchami przeszłości Damien stara się zmagać w swojej sztuce, ale ewidentnie zmierza w dobrą stronę :-)

O.. Świetnie to ująłeś!

Bardzo podoba mi się, jak w ostatniej części utworu pojawia się po wszystkich przejściach, wszystkich perkusjach, wszystkim wszystkim… ciche pianinko. Rozmawia sobie z gitarą, która była od samego początku. Bez strachu :)

 

 

Long Long Way

 
Kasia:
Końcówka, to kolejne zaskoczenie na płycie. Ten szepczący wokal jest tak bardzo niepodobny do Damiena. Gdyby ktoś puścił mi pierwszą część tego kawałka nie mówiąc kto go śpiewa – nie trafiłabym. Nie ma szans. Cieszę się, że Damien zdecydował się powrócić do swojego głosu na sam koniec, dzięki czemu ta krótka balladka o miłości jest idealnym zakończeniem płyty. Spokojnym, w stylu Damiena, pozostającym na długo w pamięci.

’Cause love is tough
When enough is not enough
Not enough

Andrzej:
1. JEST KOBIECY WOKAL! :D
2. A mnie cieszy to, że bawi się wokalem. Wcześniejsze piosenki z albumu mają sporo górnego falsetu – wydaje mi się, że prawie na pewno wyższego a już na sto procent częstszego niż do tej pory. Teraz zaś szept… Niech odkrywa. Niech idzie do przodu. Jak album nie ma przynajmniej 5 eksperymentów to jest mi trochę smutno, bo widzę, że artysta nie ma potrzeby iść dalej.

Jego kolejne albumy nie muszą mi się podobać, ale ważne jest dla mnie, by się eksplorował i dbał, by być lepszym i lepszym. Coraz dalszym od swoich początków. Rice to robi. Próbuje. Testuje. Odkrywa.

I wbrew jego własnym słowom – enough is sometimes enough. Cieszę się, że dodał na końcu jeszcze tę jedną… bajkę? Balladę? Opowiastkę? Choć tekstowo nie brzmi ona najweselej, to jednak jestem skłonny dopatrzeć się pod powierzchownymi lyricsami zgodności z motywem przewodnim całego albumu.

Zobacz – życie jest ciężkie, jeśli zamiast robić cokolwiek, odzyskiwać przyjaciół, walczyć o miłość i uśmiech i sobotnie robienie kolacji i wtorkowe umawianie się na kawę to wymiękasz. I mówisz do siebie

Not now, maybe later.

Wtedy jest trudno. Wtedy to, co wydaje Ci się wystarczającym takie nie będzie.

Ale – bo u Damiena ostatnio coraz więcej „ale” – jeśli jednak postanowisz coś zrobić, to może wystarczy mały gest? Nie wiesz tego. W miłości nigdy nic nie wiesz. Ale nadzieja pojawia się z wielką mocą nawet przy najmniejszym geście. I tak to interpretuję :)

Kasia:
Tak bardzo skupiłam się na samym wokalu, że nie usłyszałam tej całej opowieści ;) My bad. Poprawiłam się, przesłuchałam jeszcze raz i… zgadzam się z Twoją interpertacją ;)

 

 

Podsumowując

Kasia:
Dla mnie te 8 lat czekania się opłaciło. Zdążyłam na tyle dobrze poznać całą Jego dyskografię, że w moich słuchawkach spokojnie znajdę miejsce na te 8 nowych piosenek. Damien dalej czaruje swoim głosem i delikatnymi dźwiękami gitary. Mimo iż często miałam wrażenie, że „gdzieś już to słyszałam” to zostałam też pozytywnie zaskoczona. Najbardziej ulżyło mi, że Rice nie odszedł od „swojej” muzyki – nie dał się ponieść panującym trendom i ta płyta jest po prostu piękną kontynuacją jego artystycznej kariery. Moje uwielbienie, podziw i szacunek do niego pozostał nienaruszony. Coż… Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie będziemy musieli czekać kolejnych ośmiu lat na następny krążek ;)

Andrzej:
Ja jestem zachwycony. Przy aktualnym tempie pewnie kolejny album Rice’a dostanę będąc w zupełnie innym miejscu i stanie zycia niż mam teraz i niesamowicie mnie to kręci. Niech tworzy tak powoli, jak tylko chce. Niech powtarza tak dużo rzeczy, jak tylko chce. Słyszę, że dobrze wie, że coś nadmiernie używa. I wydaje mi się, że wiem, po co tak robi.

Niech myli się ile razy chce. Jest bardzo daleko od tego, co przekonało mnie do niego po raz pierwszy w 2005 roku (3 lata po premierze 0; chyba rozpocząłem moją przygodę z nim od Cold Water i tak już zostało) ale – to co piszesz – choć odważnie idzie do przodu to cały czas ściśle trzyma się swojego gatunku, swojej palety emocji i barw i tonów i brzmień i smutków.

Gdyby jednak chciał wydać jakiegoś grubego B-side’a wcześniej, niż w 2022 to byłoby spoko ;-)

 

 

A jakie jest Wasze zdanie na temat tego albumu?
Czekamy na komentarze! :)

Ciao!
Kasia&Andrzej