Zapędziłam się. W całej pogoni za byciem super blogerką, straciłam to, co napędzało mnie do działania. Dzisiaj kilka słów o przeszłości, teraźniejszości i tym co nadchodzi. Tylko dla wytrwałych czytelników bloga.

Potrzeba

Być może nie znasz mojej blogowej historii, dlatego skrócę ją teraz w kilku zdaniach. Bloguję od kiedy pamiętam. Na początku były to niezdarne dzienniki, które udowodniły mi, że można zaprzyjaźnić się przez internet – o dziwo czytało kilka osób, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. Później były okazjonalne próby blogowania z podróży. Dopiero w 2013  roku, przez przypadek trafiłam na konferencję blogową (było o reklamie, w której wtedy działałam) i zgrało się to wszystko z moją silną potrzebą dzielenia się muzyką, która akurat wtedy trafiała na moje słuchawki.

Co ciekawe, to uczucie potrzeby dzielenia się tamtymi kawałkami czuję nawet teraz gdy przypominam sobie tamte momenty.

Powstał fanpage, kilka dni później blog. Miało być to moje miejsce do dzielenia się muzycznymi doznaniami. Nie planowałam niczego innego, a już na pewno nie tych kilkudziesięciu tysięcy ludzi szukających nowych wrażeń w moich wirtualnych progach. Dobrymi wiatrami i z spontaniczną pomocą kilku ludzi, którzy blogowanie traktowali o wiele bardziej poważnie niż ja, udało mi się Ciebie tutaj przyciągnąć.

 

Dorastanie

Ostatnie 4 lata to mój okres dorastania. Odnajdywania się w dorosłej rzeczywistości. Studia, praca, podróże, czasowe zauroczenia rzeczami i ludźmi zmieniały się częściej niż pory roku. Jednak ta potrzeba szukania coraz to nowszych brzmień, które przeniosą mnie do innej rzeczywistości była ciągle taka sama. Przekopywanie się przez soundclouda, zagraniczne blogi, tony maili były nieodłącznym elementem. Wskoczyłam w wir blogowych spotkań, imprez i konferencji, czerpiąc nową wiedzę garściami. No i festiwale. Festiwale to zupełnie inny świat. Ich bramy stanęły przede mną otworem. Nie musiałam się martwić o wysokie ceny, dzięki akredytacjom wystarczyło spakować namiot i jechać.

 

BUNT

I właśnie teraz, po tych 4 latach przyszedł czas na kolejny bunt. Bunt pod tytułem: nie chcę już pisać o muzyce. Ale jak odpuścić sobie cztery długie lata pracy? Nie należę do tych osób, które po prostu potrafią zamknąć bloga i do niego nie wracać. Zwłaszcza że nadal czuję potrzebę dzielenia się muzyką.

Jednak przez ostatnie miesiące moja motywacja spadała proporcjonalnie do stale wzrastającej liczby czytelników. Powoli ale uparcie w jednym kierunku. Odcięłam się od blogosfery, konferencje zupełnie mnie nie kręcą, straciłam zapał do tego środowiska. Przestałam tworzyć playlisty, zostawiłam te, które nie wymagają ode mnie dużego nakładu pracy. I Tygodniówki. Jeśli ich zabraknie to możesz zacząć się martwić. Zresztą może już zacząłeś. Dlatego właśnie piszę.

 

MUZYKA JEST DO PRZEŻYWANIA

Koło zatacza krąg. Zmęczenie wynikające z tej muzycznej pogoni w końcu zebrało swoje żniwo. Mimo, że się na to nie pisałam, zostałam nie raz wytykana palcami przez ludzi, którzy dumnie wpisują sobie „dziennikarz muzyczny” na Facebooku lub działają w większych portalach, w których trwa gonitwa szczurów. Nie podobało im się to, że można pisać kiedy się chce, jak się chce i o czym się chce. Ze wszystkich przytyków, najbardziej bawi mnie do tej pory tekst: Katy Perry na sylwestrowej playliście, serio? Prowadzisz bloga muzycznego, powinnaś wrzucać dobrą muzykę!

„Dobra muzyka”. Chciałabym żyć w świecie, w którym ludzie nie dzielą muzyki na dobrą i złą bo to nie ma najmniejszego sensu. Muzyka dzieli się na brzmienia, tempo, różnorodność dźwięków i wokali, dobór instrumentów i beatów. Na radosne hymny i smutne ballady. Muzyka dzieli się na tę, przy której się uśmiechasz, do której chcesz tańczyć i przy której chcesz płakać. I na taką której słuchasz lub nie. Jest jej o wiele za dużo by wytykać komuś, że słucha złej muzyki. Muzyka jest do przeżywania.

Po każdej burzy musi w końcu wyjrzeć słońce i wraz z coraz jaśniejszymi dniami, zaczynam czuć, że chyba czas na powrót do korzeni. Na pisanie o tym, co budzi we mnie emocje. Co sprawia, że zatrzymuję gonitwę myśli i zaczynam słuchać opowieści. Na te momenty, kiedy czuję ciary lub kiedy moja noga samowolnie zaczyna tupać w rytm dźwięków. Na opisywanie muzyki emocjami.

 

Co DALEJ?

Jeszcze chwila na głębszy oddech. Na zebranie energii i myśli. A następnie wracam do Was. Nie tylko z playlistami, albumami i piosenkami. Wracam też z książkami, serialami, filmami i przeżyciami. Bo to wszystko się ze sobą łączy. Mam nadzieję, że jesteście równie ciekawi tego co będzie się tu działo. Ja na pewno nie mogę się doczekać!