To było do przewidzenia. Skoro Bon Iver kumpluje się z Kanye Westem i wspólnie pracowali też nad kawałekiem Francis and the Lights, to data premiery chyba była ustawiona ;) Zresztą ten album to jeden z wielu, które miały premierę wczoraj (30.09) – wspomniany Bon Iver, BANKS, Regina Spektor, Tycho, Pixies, Thomston, Tor Miller czy nawet Nicolas Jaar pokusili się na ostatni dzień kwartału.

Jak Francis Farewell Starlite (tak, tak – nazwa albumu jest wzięta od tego jak się nazywa) wypadł na tle tej zacnej mieszanki? Powiem Wam, że całkiem nieźle, jednak jeśli spodziewaliście się krążka pełnego hitów takicha jak Friends, to niestety ale radzę Wam trochę obniżyć oczekiwania.

Mamy dużo synth popu, sporo auto-tune (po raz kolejny mam wrażenie że paluszki mieszał Kanye) i jeszcze więcej eksperymentów. I tak, jak nowego albumu Bon Ivera słuchało się całkiem przyjemnie, tak po Francis byłam lekko zmęczona. Zbyt intensywnie jak dla mnie, mimo, że trafiły się spokojniejsze kawałki, takie jak chociaż piękne My City’s Gone czy świetne May I Have This Dance.

Może nie zdążyłam go jeszcze tak na prawdę polubić i stąd moje mieszane uczucia. Francis wyłonił się nagle, w towarzystwie Bon Ivera i Kanye Westa  z kawałkiem, za który nie mogliśmy go pokochać. A może jestem zbyt zmęczona tymi wszystkimi nowościami. Na pewno dam temu krążkowi jeszcze jedną szansę za jakiś czas, ale sądzę, że warto go przesłuchać choćby dla samego faktu usłyszenia jak tworzą się nowe (lub powracające?) nurty w muzyce.

Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o tym artyście zachęcam do przeczytania artykułu na DIY.

Śmiało, dajcie też znać w komentarzach co sądzicie!