Nie jestem do końca pewna, czy słowa które za moment padną, są postem informującym o moim nowym zapętleniu, czy może raczej przydługim listem miłosnym. W ramach ostrzeżenia pokażę Wam co się stało, gdy opisywany poniżej album wpadł w końcu w moje ręce:

Warhaus - We Fucked A Flame Into Being
Mój Last.fm: http://www.last.fm/user/OnlyKarinn

I szczerze Wam przyznam, że nie wiem czy bardziej w tym albumie kręci mnie po prostu muzyka, czy może to, że słowa:

You want magic, count me in
You want Jesus, well I’m not him
You’re an angel or a whore
Tell me who you’re working for

śpiewane przez spełnienie marzeń o facecie, przed którym ostrzegają nas zawsze rodzice… ;)  Tak jak nie gustuję w chudych, jasnowłosych i jasnookich facetach, tak z Maartenem Devolderem uciekłabym na koniec świata. Gdyby tylko śpiewał mi te swoje piosenki przez cały czas.

A trochę bardziej poważnie – Warhaus, czyli poboczny projekt Maartena, uwiódł mnie już po premierze pierwszego singla The Good Lie. Był to singiel idealny – uwodzący magicznymi wokalami Maartena oraz towarzyszącej mu femme fatale, pokryty grubą warstwą dymu tworzonego przy smolistej kawie. Z powtarzającym się motywem przewodnim, przywodzi na myśl moje zauroczenia muzyką Toma Waitsa i Leonarda Cohena. A do tego jeszcze ten noir-teledysk!

Jeśli The Good Lie nie przekona Was do Warhaus, to nie ma dla Was nadziei. Uciekajcie stąd jak najdalej, bo moja oda do miłości będzie trwała jeszcze przez conajmniej kilka akapitów. Albo spróbujcie I’m Not Him, mój chyba drugi ulubiony kawałek, z którego pochodzą słowa zacytowane wcześniej.

W debiutanckim albumie Warhaus, nawet tytuł przyprawił mnie o ciary. We Fucked a Flame Into Being jest wzięte z powieści D.H. Lawrenca Kochanek Lady Chatterley, ponieważ „it was too good to pass on!”. Jeśli nie czytaliście tej książki, to zróbcie to słuchając tej płyty. Będzie to idealny soundtrack.

Na płycie znajdują się też trochę bardziej żywsze i hmm.. można by wręcz się pokusić o słowo opytmistyczne kawałki. Na przykład Memory. Chociaż znowu – nie wiem czy jestem w jakimkolwiek stopniu obiektywna, ponieważ w tym kawałku Marteen kupił mnie swoim przeciągłym Oh c’mon, c’mon… 

Tak jak wspomniałam wcześniej, Warhaus to poboczny projekt Marteena, który na codzień jest wokalistą indie-rockowego, belgijskiego zespołu Balthazar. W ich muzyce, oprócz mniej zadziornego wokalu Marteena, znajdziecie dużo więcej, łatwo przyswajalnych dźwięków. Po szybkim przesłuchaniu ich najnowszego albumu Thin Walls, muszę przyznać, że to także jest muzyka, którą lubię, ale jej słuchanie przypomina bardziej spokojny spacer brzegiem morza, niż niebezpieczną jazdę bez trzymanki, którą ufundował nam Warhaus. Jak sam artysta powiedział: Playing in a band is all about putting your ego aside. Making a solo record is exaggerating all details in one’s persona. I potwierdzenie tych słów słychać na jego własnym krążku.

Asem w rękawie jest towarzysząca Marteenowi artystka – Sylvie Kresuch, dzięki której album stał się jeszcze bardziej urozmaicony. Całkowicie przepadłam słuchając ich cover Lovesick, na którym Sylvie śpiewa solo. Koniecznie go sprawdźcie:

Mogłabym chyba tu pisać bez końca, biorąc na warsztat każdy jeden kawałek z albumu, jednak mam dla Was pyszny deser, więc poniżej znajdziecie tylko dwa cytaty Marteena, dobrze opisujące klimat zamknięty na krążku:

I love contradictions, they are musically very appealing to me: raw vs. fundamentally passionate, brutal vs. romantic, art vs. Kitsch, archaic vs. modern.  

I’m at the end of my twenties now. With this record I close an important period, it’s an ode to love, to its excesses and elusiveness. Though love songs are a form of advertising: you portray a woman and the listener should fall in love with her too.

A na sam koniec zostawię Was z 18-minutowym „rockumentary” – ciekawie zrobionym filmie o procesie nagrywania płyty, w reżyserii Woutera Bouvijna. Miłego oglądania i koniecznie dajcie znać co sądzicie o Warhaus w komentarzach!