Teleport do przeszłości #2
Ten wpis będzie pewnie trochę śmieszny, czasami coś może się nie zgadzać, ale piszę o czasach gdy jeszcze muzykę słuchałam z walkmana czy discmana. Będzie o hiphopie, rapie, hiphopolo i wszelkich odmianach. Czyli czymś co od czasu do czasu lubię, ale całkowicie się na tym nie znam. To zdecydowanie nie jest wpis dla fanów hh i rapu ;) To taki prywatny teleport w przeszłość wywołany jednym kawałkiem. Może ktoś z Was odnajdzie zapomniane nuty ;)
Od pierwszych dźwięków widzę siebie w autobusie jadącym późnym wieczorem z miasta, w którym się uczyłam. Często zmęczona, po kilk(unastu) godzinach w dwóch szkołach, czekałam tylko na ten moment, gdy wtopię się w fotel, założę słuchawki, włączę discmana (tak tak, to były jeszcze te czasy ;)) i odpłynę przy dobrze znanych dźwiękach. Ta melodia kojarzy mi się z późną jesienią, deszczem spływającym z szyby, za którą przez większość czasu nie było nic widać – bardzo często wychodziłam z domu i wracałam gdy było ciemno.
Nie pamiętam dokładnie od kogo się zaczęło, ale miałam w życiu ten etap hiphopowy, albo bardziej hiphopolo ;) DKA uwielbiałam – te ładne melodie, teksty, które jako nastolatka brałam bardzo do siebie. Z perspektywy czasu to chyba był najmocniejszy okres mojego „cichego” buntu. Pamiętam, że nie raz uciekałam właśnie do tych tracków w chwilach gdy cały świat stawał przeciwko mnie ;) Muzyka od zawsze stanowiła moją bezpieczną przestrzeń, to teksty ulubionych piosenek powtarzałam w myślach zamiast słuchać niechcianych słów.
Skamieniali – gdy zobaczyłam po raz pierwszy teledysk było mi BARDZO smutno. Kiedyś byłam bardzo empatyczną dziewczynką. Do tej pory odczucia innych potrafią przejąć kontrolę nade mną wytrącając mnie całkowicie z równowagi. W każdym z tych tekstów potrafiłam znaleźć tą jedną linijkę, dla której słuchałam w kółko tego samego…
Doskonale pamiętam też Londyn. Te wakacyjne półtora miesiąca spędzone w jednym domu z typowym hiphopowcem z tamtych lat. Pamiętam te płyty MORWA i Trzeciego Wymiaru, które mi przywiózł. Wtedy chyba też zaczęłam słuchać Paktofoniki i OSTRego.
Nigdy nie słuchałam Kalibra, Grammatik ani żadnych innych polskich klasyków. Mimo, że moja ciekawość często zaglądała w tamte strony to całokształt był zbyt hmm.. nie wiem jaki. Mocny? Znałam tylko pojedyncze kawałki, na więcej nigdy nie miałam ochoty/odwagi. Pamiętam jeszcze Tworzywo Sztuczne, Molesta Ewenement i Fenomena…
Pokochałam za to OSTRego. Jego teksty wpadały mi w ucho, różne projekty oraz freestyle zachwycały, a koncert na Campusie Akademickim utwierdził w przekonaniu, że jest spoko człowiekiem ;)
Lubię do niego wracać, zwłaszcza, że często wchodzi we współpracę z innymi świetnymi głosami i postają z tego takie rzeczy jak Affairs czy Copycats.
OSTR na prezydenta, he? ;)
Fisz… Do niego mam sentyment z nieznanego mi powodu. Polepiony jest historią o mnie. Nie raz zaskakiwało mnie, jak bardzo ten tekst jest spójny z moim życiem. Chłopak nie raz zachwycił mnie dobrymi tekstami, oderwanymi zupełnie od wszystkiego innego. Zupełnie inny poziom muzyki.
Czerwona sukienka to chyba już klasyk. Od Fisza płynnie przeszłam do jego projektu Wagleski Fisz Emade. Z ich pierwszą płytą nie mogłam się rozstać przez długie tygodnie… Ale to już zostawię na inną historię… ;)
A na koniec chyba najbardziej pozytywny kawałek, który kojarzę z tamtymi czasami ;) Szydera!